21 cze 2016

Rozdział X

Ojciec milczał przez dłuższy czas, a ja patrzyłam na niego, oczekując odpowiedzi.
- To nie jest rozmowa na teraz - odparł w końcu mężczyzna.
Wpatrywałam się w niego zszokowana. Jak to "nie na teraz"? Jeśli nie teraz, to kiedy? W dodatku mój brat wiedział o co chodziło, więc dlaczego ja nie mogłam wiedzieć? Przecież Hirato był niewiele starszy ode mnie.
- Dlaczego? - zapytałam, nie mając zamiaru dać się spławić. Co to, to nie. Jeśli nie chce mi podać odpowiedzi na moje pytanie, niech chociaż powie mi, jaki ma ku temu powód. Może nie jestem tak utalentowana jak brat, nie jestem ulubionym dzieckiem, ale nie chcę, żeby ojciec dalej traktował mnie jak zło konieczne. Chcę być pełnoprawnym członkiem rodziny i wiedzieć co się dzieje.
- Jesteś za młoda i za głupia, żeby to zrozumieć - odpowiedział chłodno mężczyzna. - Idź się lepiej zająć modlitwą, albo przygotowaniami do misji - rozkazał, zwracając ku mnie swój wzrok. Z jego spojrzenia bił cały chłód, który miał zarezerwowany specjalnie dla swojej córki.
- Ale ojcze...
- Hirumi, idź - przerwał Hirato, ucinając tym samym rozmowę. Wyglądał przy tym, jakby za wszelką cenę starał się powstrzymać od płaczu. Rzadko tak wyglądał. Ostatni raz, jaki pamiętam był w dniu, w którym zdechł szczeniak, którego znaleźliśmy w lesie. Był taki uroczy. Mała, miękka, włochata kulka szczęścia...
W odpowiedzi na słowa brata, pokiwałam głową, po czym ukłoniłam się obojgu, by wymaszerować z pomieszczenia.
Niespecjalnie zadowolona z rezultatów rozmowy, o ile tak można było to posiedzenie nazwać, poszłam do kuchni, skąd czuć było zapach wypieków. Zobaczyłam tam mamę, kucającą przy piekarniku, zapewne doglądała jakiegoś ciasta, albo czegoś innego. Podeszłam do niej, ciekawa tego, co przygotowała.
- Mamo?
- O, Hirumi. Już wróciłaś? Jak misje? - pytała, nie przerywając pilnowania.
- Dobrze. Wiesz, hokage pozwolił nam w końcu wyjechać poza wioskę! - powiedziałam z dumą. W końcu, dla każdego genina zadanie polegające na czymś innym niż zbieranie śmieci, czy koszenie trawnika jest powodem do dumy. Ja w tej kwestii niczym się od nich nie różniłam.
- Wspaniale! - odpowiedziała, klaszcząc. - Kiedy wyjeżdżacie? - zapytała z ciekawością, przenosząc wzrok z wnętrza piekarnika na mnie.
- Jutro - odparłam zgodnie z prawdą.
- Uważaj na siebie - powiedziała, klepiąc mnie po głowie. - Wieczorem przygotuję ci do jedzenia coś, co będziesz mogła zabrać ze sobą.
Pokiwałam głową, dając kobiecie do zrozumienia, że wiadomość do mnie dotarła.
- Co pieczesz? - zapytałam, zmieniając temat rozmowy.
- Ciasto - oznajmiła z uśmiechem. - Zawołam cię, kiedy będzie można już zjeść - dodała po chwili.
Znowu skinęłam głową. Chwilę później poszła do swojego pokoju.
Będąc na miejscu postanowiłam poćwiczyć technikę, którą wczoraj pokazał mi brat. Również była to technika klonowania, jednak nieznacznie różniąca się od tej, której nauczył mnie mistrz Orochimaru. Głownie tym, że klony tworzyła woda.
Ułożyłam dłonie w potrzebną pieczęć - tygrysa. Skupiłam się na odpowiednim wykorzystaniu czakry. Chwilę później obok mnie pojawił się klon. Zadowolona z uzyskanego efektu, przybiłam sobie z nim piątkę. Chcąc sprawdzić czy dam radę utrzymać i jego i zwierzę z techniki przywołania, wezwałam do nas gekona, którego zaprezentowałam kilka dni temu na treningu.
Gad pojawił się w obłokach dymu. Jego ciało było pokryte zielonymi łuskami. Łypał na mnie groźnie swoimi czarnymi oczami.
- Czego znowu chcesz? - zapytał poirytowany. Głos miał nieprzyjemny.
- Nic konkretnego - odpowiedziałam. - Trenuję.
- W zamkniętym pomieszczeniu? Gratuluję pomyślunku, mała.
- Nawet nie wiesz, w jaki sposób to robię, a już komentujesz. Poza tym, ej, to było niemiłe - zaczęłam narzekać. Nie pozwolę na to, żeby jakaś jaszczurka w ten sposób się do mnie zwracała.
- Dobra, dobra. Więc pokaż mi jak trenujesz - Mówiąc to, zwierzę zmieniło swój rozmiar. Zmniejszyło się do rozmiarów ludzkiej dłoni. Następnie wspięło się na sam szczyt regału zawalonego różnego rodzaju zwojami. - Co masz na tych półkach? - zapytał, kładąc się wygodnie.Skrzyżował swoje przednie łapki, żeby zaraz potem oprzeć o nie pyszczek.
- Książki i zwoje, głównie mity i legendy naszego klanu, jakieś techniki, które muszę jak najszybciej opanować - wyjaśniłam patrząc na jaszczurkę.
- Nic ciekawego - skwitował gekon. - Wracam do siebie.
Jak powiedział, tak zrobił. Gdy zniknął, odwołałam także klona. Dałam radę utrzymać ich oboje, to chyba dobrze. Nie zemdlałam i nie skończyła mi się czakra. Po prostu jestem trochę zmęczona.
Westchnąwszy, postanowiłam przygotować się do misji. Wyciągnęłam z szafy ubranie, żeby móc się przebrać jeśli będzie taka możliwość, a następnie położyłam na biurku. Obok mebla odnalazłam czarny plecak. Nie był jakiś duży, mały też nie. Taki akurat. Wsadziłam do niego przygotowane ubranie. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że jakaś apteczka też może się przydać.
Poszłam do domowej graciarni, jak to zwałam pomieszczenie, w którym ojciec składował wszystko, co nie jest nam przydatne do codziennego życia. Innymi słowy - broń, manekiny, znalazła się tam także wiekowa zbroja, kimono mojej mamy, które miała w dniu ślubu oraz trzy pudła bandaży, plastrów i podejrzanych prochów, które podobno były lekarstwami.
Na moment zatrzymałam się przy ubraniu matki. Odkąd tylko pamiętam, uwielbiałam na nie patrzeć. Było proste, eleganckie. Biały materiał, niewielka ilość wyhaftowanych, różowych kwiatów. Można było je policzyć na palcach obu rąk. Mimo to, miało w sobie coś, co sprawiało, że chciałam je założyć w dniu mojego ślubu. Nawet zapytałam się kiedyś matki, czy będę mogła, a ona zgodziła się, uśmiechając przy tym szeroko.
Gdy nacieszyłam oczy widokiem kimona, podeszłam do kartonów z medykamentami. Zabrałam kilka bandaży, i zestaw lekarstw. Odtrutka, coś na biegunkę i tabletki przeciwbólowe. Nie żeby to ostatnie mogło jakoś pomóc, gdy ktoś utnie ci palec, ale warto mieć, gdyby głowa rozbolała.
Następne, co postanowiłam ze sobą zabrać, były shurikeny i kilka kunai. Wygrzebałam je z innego pudła. Trzymając je w ręce doszłam do wniosku, że czymś różnią się od tych, które kupowałam w wioskowym sklepie. Po dokładnym obejrzeniu, zauważyłam, że mają wygrawerowane jakieś napisy. Odczytawszy je stwierdziłam, że są to nasze modlitwy. Co więcej, niektóre elementy w wyglądzie broni przypominały albo smocze pazury albo kły. Ryu naprawdę uwielbiają podkreślać swoją odrębność.
Zabrawszy wszystko, co uznałam za potrzebne, udałam się do pokoju, gdzie spakowałam wszystko do plecaka. Oczywiście, kilka kunai wsadziłam do pochewki, którą mocuje się do uda. Podobnie zrobiłam z garścią shurikenów.
Wieczorem przyszedł czas na kolację, kąpiel i sen.
* * *
Rano wstałam wypoczęta i pełna pozytywnej energii. Ubrałam się w strój, który znalazłam obok łózka. Składały się na niego czarne spodnie, podobne do tych, które noszą chuninowie i joninowie Konohy. Znalazałam także tego samego koloru bluzkę, z wielkim, czerwonym smokiem, który jakby wił się wokół osoby, która ubranie założyła. W ten sposób każdy Ryu wyróżniał się na tle innych ninja. Nie wiem po co aż tak zaznaczać swoją odrębność, ale nie będę kwestionować słuszności zasad, jakie w tej rodzinie panują. Nikt nigdy tego nie robił i zapewne nie zrobi.
Po ubraniu się, poszłam do łazienki. Umyłam zęby, doprowadziłam włosy do porządku, związałam je w kitkę, żeby nie przeszkadzały mi w trakcie walki.
Cofnęłam się jeszcze na chwilę do pokoju, skąd zabrałam plecak, a następnie pobiegłam do kuchni. Kiedy jadłam śniadanie, mama spakowała mi prowiant do plecaka, do tego jeszcze dołożyła butelkę wody.
Pobiegłam na spotkanie z drużyną, w miejscu, w którym się umówiliśmy - pod główną bramą wioski. Jak zawsze, w budce, przy wejściu do wioski siedzieli dwaj strażnicy. Uważnie obserwowali okolicę, zawzięcie notując kto przybył, kto wybył, kto wygląda podejrzanie oraz to, czy jakieś zwierzęta nie wałęsają się w tę i we w tę.
Niedaleko budyneczku, zauważyłam mistrza Orochimaru, który stał oparty o jedną z jego ścian, czytając coś. Ubrany był w standardowy strój ninja z Konohy. Czarne spodnie i bluza oraz zielona kamizelka.
- Dzień dobry - przywitałam się.
- Dobry - odpowiedział, przerywając czytanie. - Gotowa na pierwszą wycieczkę poza wioskę? - zapytał, zwijając zwój.
- Oczywiście.
- To dobrze. Panowie Uchiha poszli przed chwilą do sklepu, niedługo powinni wrócić, a wtedy wyruszymy.
Zdjął z pleców plecak, a następnie wsadził do niego zwój.
- Przy okazji, weź to - podał mi jakąś paczuszkę. Była mała, kształtem przypominała coś podobnego do kwadratu. Zaraz po tym zamknął plecak i ponownie włożył go na plecy.
- Co to? - zapytałam.
- Jeden z leków, które mamy dostarczyć do celu. Itachi i Kazuma też dostali - Mówiąc to, przyjrzał mi się uważnie. Uśmiechnął się tajemniczo, ale nic nie powiedział.
Chwilę później dołączyli do nas Uchihowie. Przywitałam się z nimi.
Wyruszyliśmy na misję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz