21 wrz 2016

Rozdział XI

Poruszaliśmy się po lesie, korzystając z gałęzi drzew, aby unikać przemieszczania się jakimikolwiek drogami. Mieliśmy w ten sposób obejść się bez potyczek z rozbójnikami, którzy lubią atakować ludzi. Niestety, odbywało się to kosztem czasu podróży. W ten sposób zamiast iść siedem dni, miało nam to zająć od dziewięciu do dziesięciu. Wszystko w zależało od tego jak szybko będziemy się przemieszczać. Był tylko jeden problem. W przeciwieństwie do mistrza, my nie mieliśmy aż tyle doświadczenia i pomimo treningów nie zawsze udawało nam się  doskoczyć do odpowiedniej gałęzi, czy to wylądować bez tracenia równowagi. Dlatego szybko nabawiłam się siniaków, drzazg czy kilu małych ran. Podobnie Kazuma. Oczywistym wyjątkiem był Itachi, który, nawet jeśli nie udało mu się trafić (co raczej rzadko się zdarzało) to chociaż potrafił się uratować przed uderzeniem czy upadkiem.
W ten sposób minęły nam dwa dni podróży. Trzeciego było już o tyle lepiej, że nikt już nie spadał na ziemię. Wszystko dzięki treningowi, który pan Orochimaru zaserwował nam podczas wieczornego postoju.  Pokazał nam jak można się wyratować, a raczej jak to z powodzeniem zrobić. Jeśli zawodziła nas kontrola czakry w stopach, osiągana prędkość czy siła wyskoku, podczas spadania należało rzucić kunai z przywiązaną doń linką, w kierunku innej gałęzi, oczywiście tak aby się w nią wbił i w takim miejscu, aby nie załamała się pod naszym ciężarem. Wtedy jedynie wystarczyło chwycić się w odpowiednim momencie. Ta wersja była pewniejsza i bezpieczniejsza, ale nie tak praktyczna jak rzut kunaiem z liną tak, aby jej część owinęła się wokół gałęzi. Wówczas złapanie zwisającego fragmentu, a następnie wykorzystanie prędkości, z którą się leciało, umożliwiało dotarcie do celu, znajdującego się kawałek dalej. Starałam się korzystać z tego tylko wtedy, kiedy było to konieczne, próbując mimo wszystko doskakiwać do każdej kolejnej gałęzi. Z zadowoleniem odkryłam, że z każdą kolejną próbą wychodziło mi to coraz lepiej.
W pewnym momencie zauważyłam, że mistrz zeskakuje na ziemię. Rozpędzony Itachi, chciał natychmiast zrobić to samo, jednak, kiedy wylądował na gałęzi wykorzystał za dużo czakry, przez co drewno pękło, a Uchiha zaczął spadać. Oboje z Kazumą ruszyliśmy mu na ratunek chłopcu. Złapaliśmy go za ręce, jednocześnie wykorzystując sztuczki z liną przywiązaną do kunaia. Jakimś cudem udało nam się utrzymać.
- Dzięki za ratunek – odezwał się brunet, patrząc to na mnie to na drugiego Uchihę.
- Nie ma za co – odpowiedziałam. Kazuma jedynie skinął głową.
Chwilę później staliśmy na ziemi, z zainteresowaniem obserwując Orochimaru. Mężczyzna kucał, oglądając podłoże. Co jakiś czas podnosił mały patyczek, a następnie oglądał go uważnie z każdej strony.
- Mistrzu? – Kazuma przerwał ciszę.
- Ktoś tu był całkiem niedawno – wymamrotał ninja. – Raczej nikt niebezpieczny, ale nadal szokującym jest, że ktoś się tutaj przemieszcza.  Jeszcze w tym kierunku… Nieważne, ruszamy dalej – oznajmił wstając. Następnie dość energicznie ruszył przed siebie, za nim chłopcy. Ja postanowiłam sprawdzić dlaczego tak bardzo go to zmartwiło. Powoli idąc w kierunku drużyny,  za plecami wykonałam pieczęcie potrzebne do techniki przywołania. Zaraz po tym usłyszałam narzekanie.
- Czego chcesz, człowieku? – zapytał nieznajomy głos. Zerknęłam na swoje ramię, na którym wcześniej zmaterializowało się zwierzę i ujrzałam małych rozmiarów smoka. Gad przyglądał mi się krytycznym wzrokiem. – Nie mogę uwierzyć w to, że Ryujin uznał takie małe dziecko za osobę godną bycia moim  panem…
Zignorowałam komentarze zwierzęcia, a następnie wyjaśniłam mu sytuację i poprosiłam o sprawdzenie okolicy.
- Od tego są psy, wiesz? Eh, do czego to doszło bym ja, Togoka, musiał wykonywać tak niewdzięczną robotę, i to na rozkaz małej dziewczynki.
Powiedziawszy to,  bezszelestnie wzbił się w powietrze i poleciał w kierunku znaleziska mistrza.
Kilkoma susami pokonałam odległość odzielającą mnie od reszty. Gdy dogoniłam drużynę, Orochimaru zaczął mi się dokładnie przyglądać, jakby coś podejrzewał. Niczego jednak nie powiedział.
Następnego dnia dotarliśmy do małej wioski położonej nad rzeką. Tam mieliśmy zostać na noc, aby porządnie odpocząć, ponieważ przez resztę drogi mieliśmy podróżować lasami porastającymi pobliskie góry.

______________________________

Po tylu miesiącach zwłoki w końcu napisałam rozdział! :D Przez długi czas w ogóle nie wiedziałam jak się do tego zabrać, co napisać.
Mam nadzieję, że wszystkim, którzy jeszcze tego bloga odwiedzają się on spodoba :) Zachęcam Was do komentowania! Pozdrawiam! :D